Łowicz. Wylegitymowanie członka Związku Młodzieży „Wici” przez funkcjonariusza Urzędu Bezpieczeństwa
Wracałem ze Związku [Młodzieży „Wici”], który mieści się w Domu Ludowym w Łowiczu, gdy dopędził mnie jakiś cywil. Przeprosił, poinformował, że jest z Urzędu Bezpieczeństwa, zaprosił do bramy i kazał otworzyć teczkę.
Była w niej na szczęście tylko Lalka Prusa, mój pamiętnik, którym (aż mi było przykro) funkcjonariusz zupełnie się nie zainteresował, poza tym kałamarz, pióro, ołówek.
- Skąd pan idzie? Ze szkoły?
Powiedziałem skąd, nie miałem potrzeby kłamać. Zresztą pewnie szedł za mną od Domu Ludowego, więc kłamstwo nie przydałoby się na nic.
- Skąd mogę wiedzieć, że pan jest z bezpieczeństwa?
- Nie może pan poznać? – zdziwił się.
Potem spytał o nazwisko, podałem kenkartę, zapisał. Z datą urodzenia były kłopoty,
bo stało „September”.
Bardzo ciekawe zdarzenie. Trzeba uważać; czasem można wpaść ze zwykłej głupoty.
Łowicz, 25 września
Bronisław Sałuda, Z „Wiciami”, „Karta” nr 13/1994.
Kurs jest wybitnie wiciowy. By usiąść obok ZWM-owców, trzeba się trochę nabiedzić. […]
Wczoraj Wasiak (powiatowy prezes „Wici” w Łęczycy) wywołał długą i burzliwą dyskusję na temat niskiego obecnie poziomu nauczania w Polsce. Mogę mieć z nim kłopoty – wiadomo, że jest propeeselowski, a ZWM-owcy będą się kłócić ząb za ząb. Dziś jego wystąpienia były bardzo na miejscu, a por. WP Sawicz przeszedł sam siebie: obiektywnie i z dużym taktem odpowiadał Wasiakowi na pytania dotyczące postawy Związku Radzieckiego wobec Polski we wrześniu 1939.
Przeciętnie ZWM-owcy wyróżniają się jedną zasadniczą cechą: dużą pewnością siebie. Oni czują się w tym ustroju u siebie. My raczej mówimy, że demokratyczna Polska to „oni”, władza.
Wieniec Zdrój, 29 listopada
Bronisław Sałuda, Z „Wiciami”, „Karta” nr 13/1994.
Dom akademicki, w którym mieszkam, stoi na rogu Jaracza i Kilińskiego. Okna naszego pokoju wychodzą na ulicę. Obok budynku przebiegała w tym roku trasa procesji. Wszystkie okna były umajone zielenią. Tylko nasz dom – jak parszywa owca. W Boże Ciało dano nam spokój, dopiero w oktawę zainteresowały się nami kumoszki z ulicy. Przytargały obraz Matki Boskiej, jakiś dywan i tak się sprytnie uwinęły, że w ciągu paru minut akademik był podobny do normalnego chrześcijańskiego domu. Dywan i obraz wywiesiły z naszego pokoju. Nie oponowałem, bo razem z tymi „miejskimi tercjarkami” był ktoś z administracji naszego obiektu, zresztą student. Dopiero gdy już było po wszystkim, zbuntowali się należący do ZWM mieszkańcy naszego pokoju. Ściągnęli kilim z obrazem oraz zwisające po bokach flagi państwowe. Nie uszło to uwadze ulicy. Gwar narastał. Dom został otoczony przez zwarty, sfanatyzowany tłum. Zaczęło się formalne oblężenie.
- Chamy, akademiki, psia ich nędza.
W szumie roznamiętnionych głosów trudno było rozróżnić poszczególne inwektywy.
- Powybijać okna, wydać tego, co zdarł kapę!
- Skurwysyny, w Boga im się nie chce wierzyć. I to ma być przyszłość narodu…
Bardzo ciekawie zachował się jeden z mieszkańców naszego domu. Zabarykadował się w
pokoju i ubrał swój balkon jak prawdziwy chrześcijanin. Wywiesił święty obrazek przypięty na kocu, spreparował ad hoc jakieś hasło. Wyszedł na balkon i stanął na oczach tłumu na baczność.
- Rycerzu Niepokalanej! Cześć ci i chwała! – rozległy się krzyki z dołu.
Tłum się trochę zreflektował, przycichł. W tym czasie my już nieznacznie powysuwaliśmy się na ulicę. Stanąłem obok jegomościa, który najgłośniej krzyczał, by wybić szyby i wydać tego, co zdjął obraz. Przyszedł kilkuosobowy patrol milicji. Jak to bywa w takich razach, dowódca grał na zwłokę. Wypytywał. Nic jakoś nie mógł zrozumieć, więc zaczynał od początku. A ten facet od wybijania szyb nie tylko nie uspokoił się, lecz natarczywie zaczął żądać, by dowódca patrolu spowodował wydanie studenta, który zerwał Klim. Kolega ulotnił się na wszelki wypadek.
Zastanawiam się, co nas uratowało od pogromu. Było nas naprawdę niewielu (część dyskretnie przysnęła, gdy zaczęło pachnieć większą rozróbą). Piorunochronem był chyba ten student stojący na baczność przy ołtarzyku na sąsiednim balkonie.
Już po rozejściu się tłumu dyskusje trwały nadal. Nawet wśród ZWM-owców powszechne jest mniemanie, że trzeba było zostawić ten nieszczęsny obraz. Oczywiście najlepiej byłoby nie dopuścić do jego wywieszenia.
Łódź, 30 maja
Bronisław Sałuda, Z „Wiciami”, „Karta” nr 13/1994.